Kornel Makuszyński


Kartki z kalendarza

  

VII
WARSZAWSKIE DERBY


   Derby warszawskie odbywa się przy udziale stu tysięcy łudzi i piętnastu koni. Konie są jednego wyznania, wśród sportsmanów zaś przeważa wyznanie mojżeszowe. Podniecenie jest tak wielkie, że ludzie rżą, tłok jest tak niesłychany, że z najgrubszych wielorybów warszawskich robią zwyczajne, mocno ugniecione śledzie. Aktorki są odświętnie wymalowane, tak że można je żywcem wystawić na paryskiej wystawie sztuk dekoracyjnych. Do kasy totalizatora wnoszą podczas derbów około pół miliona złotych; czasy bowiem są ciężkie; gra stróż z mojej kamienicy, baba, która mi przynosi gazetę, prezes stowarzyszenia żebraków spod św. Krzyża i wielu, wielu dżentelmanów w tym stylu.
   Ponieważ jestem słynnym znawcą koni, poszedłem i ja na derby. Konie patrzyły na mnie z ukosa, choć byłem bardzo godny współczucia. Godne bowiem skargi rzewnej i serdecznej jest to, że się ohydnie zgrałem.
   Rzeknie ktoś:
   — Jeżeli pan jest takim słynnym znawcą koni, za jakiego się pan uważa, to jak się pan mógł zgrać? — Otóż jest to rozumowanie godne trzyletniego wałacha.
   Przecież dlatego się właśnie zgrałem, że i sam jestem „znawcą”, bardziej jednak dlatego, że na własnym nie polegając zdaniu, pytałem ustawicznie o radę znawców zawodowych, znających rodowód konia tak, że każdy umie nazwać najdalszą ciotkę faworyta i prababkę leadera. Ha! Nikt prorokiem między końmi.
   Przed wielkim biegiem robię dyplomatyczny wywiad:
   — Panie drogi! Pan się na tym zna… Kto wygra?
   — To trudny bieg! — odpowiada znawca.
   — Któryś koń jednak wygra?
   — Bez wątpienia! Ja panu powiem ściśle: powinna przyjść cantrem „Pola Negri”, ale niech pan patrzy na jej tylną lewą nogę, to mi się bardzo nie podoba…
   — Mnie także, choć nie wiem czemu? Więc nie ona przyjdzie pierwsza?
   — Mogłaby i ona, tylko że w ubiegły piątek był deszcz, a ona tego nie lubi.
   — Więc przyjdzie „Wariat”? Wariaci mają szczęście…
   — „Wariat”? Panie! To chabeta, koń dobry do wożenia wody. Będzie biegał jak kulawy pies…
   Nie jestem psychiatrą, więc w istocie nie wiem, co uczyni „Wariat”. Idę tedy do drugiego znawcy.
   — Panie, kto wygra ten bieg?
   — To łatwy bieg, ale konie same łajdaki. Może się wyrwać „Kanarek”, choć to ciężki ogier.
   — To go dziwnie nazwali. Przyjdzie tedy „Pola Negri”?
   — Nigdy! Przenigdy!
   — Oj, a czemu?
   — Bo ona nie lubi być pierwszą!
   — Nie lubi. To ciekawe… Więc „Wariat”?
   — Niemożliwe. Pokaszliwał we środę i proszę spojrzeć, jaki dziś jest smutny. Może za to przyjść „Bęcwał”.
   — Czy to taki dobry koń?
   — Jest to ordynarna szkapa, bo na „prostej” zawsze zdycha, ale jeśli mu się uda „przyjść do siodła”…
   — Co to znaczy „przyjść do siodła”?
   Znawca spojrzał na mnie jak na żydowskiego konia. Takiemu, co tego nie wie, nie warto tłumaczyć, taki nie jest wart machnięcia ogonem. Wobec tego pytam innego znawcy:
   — Czy „Pola Negri” przyjdzie?
   — Tak, ale z drugiego końca…
   — Więc „Wariat”?
   — To krowa, nie koń!
   — Więc może „Kanarek”?
   — Śmiej się pan z „Kanarka”!
   — Więc chyba „Bęcwał”?
   — Wie pan, „Bęcwał” ma szansę, bo mu Żydzi dobrze życzą…
   — Co ma wspólnego jedno z drugim?
   — Nic, proszę pana, niby nic, ale jak taki koń słyszy przyjazne krzyki, to może wyrwać.
   — Nadzwyczajne! Więc jednak „Bęcwał”?
   — Na dwoje babka, uważa pan… Jeśli podczas wyścigu będzie latał nad torem aeroplan, wtedy poniesie i przyjdzie pierwszy ze strachu.
   — A jeśli nie będzie aeroplanu?
   — To nie przyjdzie!
   — Zostaje więc „Protest” i ogier „Komornik”…
   — Chce pan wiedzieć na pewno? „Komornik”… mógłby przyjść, ale spojrzyj pan, jak on wywija ogonem!
   — To dobrze! Ma bydlę fantazję i przyjdzie…
   — Właśnie że przeciwnie. To sprytna szelma i on tak tylko myli ludzi. Ale nie dla mnie takie sztuczki. To kombinator, on tak chce zwieść „Połę Negri”!
   — Więc „Protest” jest murowany?
   — Może pan stawiać, ale to na przepadło! Ta szkapa i nieszczęśliwie się nazywa, i ma dziwne zwyczaje, bo się czasem podczas biegu ni stąd, ni zowąd zamyśli. To dobry koń, tylko filozof, bestia!
   Inny wybitny znawca, widząc moje strapienie, odwołuje mnie ukradkiem.
   — Panie! — powiada — co on tam panu kręci głowę. W tym biegu „Pola Negri” jest pewna, jak dwa a dwa — cztery.
   — Doskonale, ale skąd pan to wie?
   — Na podstawie prostego obliczenia. Która to gonitwa?
   — Szósta…
   — Więc niech pan uważa: w pierwszym biegu wygrała dwójka i w drugim dwójka; w trzecim czwórka i w czwartym czwórka, w piątym jedynka, więc w szóstym też wygra jedynka.
   — Nadzwyczajne! Czy to jednak pewne?
   — Pewne, bo dziś taki dzień, że idzie seriami.
   — Ja mam jednak przeczucie, że przyjdzie „Wariat”, a to przecież piątka…
   — Jeśli panu spodnie niemile, niech pan stawia wedle swoich przeczuć…
   Jestem zrozpaczony i idę do dwudziestego znawcy.
   — Panie, który przyjdzie?
   — „Bęcwał”!
   — I pan stawia na niego?
   — Ja? Nie!
   — To czemu pan mnie radzi?
   — Na wszelki wypadek, aby pan nie miał do mnie żalu, jeśli przyjdzie.
   Mam wrażenie, że głowa moja jest torem wyścigowym i że galopuje po niej sześć koni. Zagrałem na „Polę Negri”, bo to klacz i dobrze wygląda. Siadam zrezygnowany obok największego znawcy, który słowa nie mówi, bo myśli.
   Dzwonek, bomba, ludzie robią wielki wrzask. Pierwszy przyszedł ten „pies”, ta „krowa”, to „kulawe bydlę” — „Wariat”.
   Wtedy największy znawca, ten, który słowa jednego nie powiedział, zwraca się do mnie ż wyrzutem:
   — A mówiłem panu, że „Wariat” jest murowany, ale pan zawsze woli słuchać innych.
   Ten człowiek dlatego tylko żyje, że ja zemdlałem.

poprzedni Spis rozdziałów następny