Kornel Makuszyński


Kartki z kalendarza

  

IX
KIBIC


   Różni — różnie powiadają o tym, co jest największa plagą ludzkości; ani uczeni, ani też ludzie prawdziwie mądrzy nie mogą zgodzić się na jedno i wybrać z bogatego składu Pandory jakiegoś szczególniejszego paskudztwa, aby mu najwyższą i arcypiekielną nadać rangę. Plagi, coraz to nowsze, wymyślniejsze i jadowitsze — wobec których owe patentowane, egipskie, przez sprytną propagandę ówczesną w celu zastraszenia starożytnego świata nadmiernie okrzyczane, są krotochwilną igraszką — rodzą się tak tłumnie, że nie jest sprawą łatwą wybór wśród nich rozsądny i ostateczny. Zaświtała wreszcie nadzieja, że bardzo zwichrzone zdania dokonają wyboru „miss plagi” i że udręczona ludzkość odetchnie i zamianuje tak zwany „kryzys” plagą najwyższej klasy, bezkonkurencyjną i ostateczną. Złudne nadzieje! Wedle zdania niektórych, wcale dobrze uposażonych teoretyków, ów dziwaczny „kryzys” jest przywidzeniem czarnowidzów i smętnych obszarpańców, którzy nudząc się w głodnym bezrobociu, wymyślają niestworzone historie. Nie ma przeto plagi powszechnej, takiej solidnej, jakie dawniej bywały, nie ma dżumy ani morowego powietrza; nawet szczury miała wytępić rozsypana chytrze z nakazu władz trucizna, którą młode szczury uważają za ,’j niewinny środek przeczyszczający, a stare za przysmak,
   A jednak jest jedna taka plaga, na którą gorzko jeszcze ludzie zapłaczą. Mało kto zwraca na nią uwagę i mało kto zdaje sobie sprawę z jej jadowitości, jest to bowiem plaga tak w swojej istocie podstępna, że na pozór jest śmieszna i niewinna. Miłość też ma pozór anielski i słodycz na uściech, a przecież czasem kończy się małżeństwem. Szatan przybiera często postać uśmiechniętego młodziana, a adwokat, jego pociotek, stroi miny sprawiedliwego męża.
   Taką zmorą podstępną, chytrą, jadowitą, dokuczliwą, pospolitą, kłamliwą, a upozowaną na niewinnego towarzysza równie niewinnej zabawy, jest człowiek, zwany kibicem.
   — Och, tak! tak! — zakrzyknęło w tej chwili milion dwieście tysięcy czterystu dwunastu czytelników tej książki.
   Oczywiście. Wszyscy o tym wiedzą, ale nikt sobie nie zdaje z tego sprawy. Poczciwi i spokojni ludzie, poddani nieznośnej tyranii tych łapserdaków, cierpliwie ją znoszą. Toteż plaga ta tak się rozrosła, jak pieczarki i jak chwasty w zapuszczonym ogrodzie. Bezczelny sublokator wziął za łeb mazgajowatego gospodarza domu, a myszy gryzą w ogon kota. Myślę, że czas największy, aby odkryć ich brudną robotę, złośliwość i perfidię i ukrócić ich pretensje.
   Może sobie ten i ów narzekać, że świat dał się opętać grze, zwanej brydżem. Nie można jednak zaprzeczyć, Że w tym względzie nie wymyślono niczego lepszego, że jest to igraszka mądra, inteligentna, bujna, pomysłowa i przyjemna i że uprawiana rozsądnie i w miarę, jest przewybornym odpoczynkiem, o ile nie biorą w niej udziału śledziennicy, wątrobiarze, nerwowcy, pomyleńcy, szaleńcy, Harpagony, zezowaci — na boki patrzący, krzykliwcy i pieniacze obojga płci. Nie ma jednak konia bez błędu, literata bez zaliczki, nagrody literackiej bez awantury, miasta bez długów i nie ma przyjemności bez przykrości.
   — Co jeden wymyśli, drugi zepsuje — jak mówił jeden autor, czytając swego krytyka.
   Tak się stało i z tą grą nadobną, zwaną brydżem. Licha imitacja człowieka — kibic — nie mógł tego znieść, że ktoś się beztrosko bawi. Gdybym pisał przypowieści, napisałbym snadnie:
   
   Diabeł widząc, że człowiek brydżem się zachwyca,
   wnet ryczącego osła zamienił w kibica.

   
   Ku niezmiernemu zadowoleniu wszystkich spokojnych ludzi, ku cichej radości wszystkich, miłujących grę w brydża, zastanówmy się z piekielnym uśmiechem nad pochodzeniem, zwyczajami i obyczajami takiego zwierzaka, co nam wszystkim mądrą i roztropna zatruwa przyjemność. Ha! ha! Dajcie mi arszeniku i smoły, i wężowego jadu, bo zwyczajny atrament do tego celu nie wystarczy. Jestem, jak wiadomo, człowiekiem spokojnym. Boję się rewolweru, ze zgrozą patrzę nawet na scyzoryk. W złość wpadam raz do roku dla przemiany materii. Nie klnę i nie używam opasłych wyrażeń. A oto na widok „kibica” gorycz zalewa moje niewinne serce, a oczy moje zachodzą mgłą. Przypominam sobie gwałtownie dziennikarskie polemiki, aby odświeżyć zapas wyrazów potężnych i zawiesistych. Drżącą ręką szukam rewolweru i z głuchym okrzykiem: „Kęsim! kęsim!” — chwytani nóż między zęby. Jestem gotów do zwady i do bójki. I to nie tylko ja. W tej chwili tłum ludzi, głośno się okrzykując, bieży ze wszystkich stron świata, aby mi uścisnąć rękę.
   Spokojnie jednak… spokojnie…
   Więc najpierw: skąd pochodzi brzydka, jak jej treść, nazwa; kibic?
   Der Kiebitz — znaczy czajka, po łacinie Vanellus. Jest to ptak dość plugawy, krzykliwy, czujny i wiercipięta: w obronie swego gniazda skacze do oczu jak śmiały awanturnik. Otóż jeżeli tego ptaszka, dostawcę smakowitych jaj, dotkliwie znieważono odarciem go z imienia, aby nim naznaczyć ludzką zmorę, przyznać należy, że charakterystyczne jego cechy wybornie przystają do owej zmory, głupawej, krzykliwej, czujnej i niespokojnej, a broniącej swego gniazda za krzesłem gracza, uporczywie i napastliwie. Tuż pod „kibicem–czajką” — encyklopedia niemiecka zamieszcza smutną i rozgoryczoną uwagę:
   
   Kiebitz — już w XVI wieku pospolite określenie dla przypatrującego się grze w karty, który jej przeszkadza ustawicznym wtrącaniem się, wskutek czego ustanowiono przecie niemu odpowiednie kary.
   
   A więc już w szesnastym wieku mnożyło się to tałałajstwo! Cierpliwość ludzka jest niezmierna, jeżeli przez cztery wieki nie wynaleziono środka, który by zniszczył je do korzenia. Tracono głupią szarańczę, tępiono wilki i niedźwiedzie, palono czarownice, wieszano miłych zbójców, smażono na ogniu uczonych, zabrano się wreszcie do biednych, malutkich bakcylów — a nikomu do głowy nie przyszło, że tuż obok człowieka, za jego plecami, rośnie i rozmnaża się klątwa i zaraza, upiór i wilkołak, gorszy od szarańczy i wilka, i od bakcyla dżumy. Mamy teraz za swoje! Nie wytracono pierwszych kibiców, owych z szesnastego wieku, co można było uczynić bez większego zachodu, jakżeż teraz zmóc armię, tłum niezmierny, niepoliczoną hałastrę? Trudno zakatrupić bez większego rozgłosu parę milionów, nie można powiedzieć: ludzi, lecz czegoś takiego, co jednak anatomicznie przypomina człowieka. Jeden mój przyjaciel, malarz, radzi smutno, ażeby kibicami zasypywać glinianki. Rada byłaby nienajgorsza, tylko skąd wziąć tyle glinianek? Przy sposobności dodać należy, że kibic tak się rozmnożył, że nie mogąc znaleźć posady przy grze w karty, ze względu na mniejszą ilość grających niż kibicujących, przeniósł się na inne tereny i owładnął wszystkimi przejawami życia. Istnieją kibice przy władzy, przy polityce, przy teatrze i literaturze. Są kibice, specjaliści od wesel i pogrzebów, uroczystych bankietów i świątecznych zdarzeń. Czasem mąż jest tylko kibicem swojego szczęścia małżeńskiego, kibicem autora jest wydawca. Największą ilość kibiców ma każda praca, dokonywana w miejscu dla wszystkich dostępnym. Zdarza się — na ten przykład — w miesiącach letnich, że naprawiają asfalt: dwu dzielnych ludzi żelaznymi dziobami, z niefrasobliwością wróbelków, kole ulicę; wtedy w głębokim milczeniu i z pracowitym zamyśleniem na gębach przystaje pięćdziesięciu przechodniów i przypatruje się godzinami, jak tych dwu łaskocze lekko i bez pośpiechu płaską ulicę. Zdarza się też, że beczka z wodą skrapla ją cienką strugą łez albo dychawiczne auto znarowi się i wypuści ostatni dech z grubej kiszki. Wtedy też gromadzi «ię wielki tłum kibiców i patrzy zachłannie, co się dalej stanie.
   Szkodliwym jest jednak tylko kibic karciany, zakalec słodkiego brydża, brzękliwa mucha, zatruwająca ludzki spokój, truteń w pracowitym ulu, piąte koło u wozu, niepotrzebne i głupawe słowo w szlachetnej mowie, trujący grzyb w barszczu, karaluch w czekoladzie, brodawka na przystojnej twarzy, błąd zecerski w mądrej książce, dziura w moście, Marek tłukący się po piekle — słowem: coś. co nie powinno istnieć i chodzić po bożym świecie. Można mieć jakiś pożytek i z żaby, i z myszy; wielbłądzi nawóz przydaje się na paliwo w pustyni; nawet zwariowany wyrostek robaczkowy jest na coś tam potrzebny. Tylko kibic jest w całej naturze całkowicie zbędny. Najwięksi zoologowie świata nie mogliby wynaleźć racji istnienia indywiduum, zwanego kibicem. Nie przynosi on żadnego pożytku, natomiast jest szkodnikiem tak wszechstronnym, że tych jego właściwości trujących nie można by wyliczyć w grubym tomie. Spróbujmy, choćby najpobieżniej, uczynić przegląd najrozmaitszych odmian tego gatunku, aby mieć jakie takie pojęcie o tej zarazie. Bezstronny człowiek zadrży i jęknie głębokim jękiem.
   Oto najzłośliwsze odmiany tego samego zwierza:

KIBIC–KRETYN

   Jest to typ zwyrodniały, dość zresztą rzadki. Całymi godzinami siedzi, utkwiwszy tępy wzrok w cudzych kartach. Czasem marszczy czoło i bardzo się czemuś dziwi. Kretyństwo jego polega na tym, że wcale nie wie, o co idzie. O kibicu takim opowiadają, że przez lat dwadzieścia, przez dziesięć godzin dziennie, przypatrywał się grze. Kiedy go ras poproszono, aby zastąpił gracza, oświadczył, że nie może tego uczynić, bo wcale grać nie umie.

KIBIC–PROWOKATOR

   Jest to jedna z odmian, najbardziej niebezpiecznych. Namawia zawsze do najdroższej gry, gdyż chce bawić się za cudze pieniądze. On przecież nie płaci. Najspokojniejszych graczów może doprowadzić do szalu powolnym, cierpliwym i doświadczonym podjudzaniem jednego przeciw drugiemu. Kiedy partner przegrał grę, kibic—prowokator oświadcza nieodmiennie:
   — Tę grę można było wygrać!
   Na tej podstawie wspólnik partnera zaczyna rościć pretensje. Od słowa do słowa dochodzi do sprzeczki. Gry wygrać nie było można, ale prowokator zrobił swoje. Atmosfera jest naelektryzowana, nikt już nikomu nie wierzy; wreszcie spokój umiera, raniony w samo serce przez zatrutą strzałę kibica.

KIBIC–LUSTRO

   Podła i marna odmiana. Siada za graczem i stroi rozmaite miny. Kiedy gracz ma złe karty, kibic–lustro robi smutną twarz i kiwa znacząco czymś takim, co ma być głową. Z uznaniem rozszerza gębę w uśmiechu, kiedy gracz dostał wielką kartę. Czasem nawet powiada:
   — Asy, nie pchajcie się!
   W matołku tym odbija się wszystko jak w lustrze i graca i naprzeciwka może, jeżeli chce, korzystać z odbicia.

KIBIC–AWANTURNIK

   Takiemu nie wystarcza sianie niezgody, taki posuwa się do obelg i do wyrywania kart z ręki gracza. Jest bezczelny. bardzo drażliwy i szuka zaczepki. Nie znosi atmosfery spokojnej i umie doprowadzić do tego, że gracze rzucają karty i chcą wywrócić stół.

KIBIC–ŁAPSERDAK

   Jest to taki rezydent brydżowy, turkuć—podjadek i pieczeniarz. Dotąd godzono się czasem na obecność kibica, używając go do lokajskich posług, kibic bowiem miał obowiązek zapalania papierosów, szukania kredy do zapisów albo szczotki do wytarcia stołu. Z czasem, kiedy kibic porósł w pierze i poczuł za sobą zwarty tłum, kibicłapserdak stał się bezczelny. Wypala cudze papierosy, wypija cudzą kawę i pierwszy chwyta za kieliszek wina. Nie wart jest dłuższego wspomnienia.

KIBIC–GŁUPI AUGUST

   Odmiana przykra, dokuczliwa i męcząca. Zwierzak taki nauczy się najdziwaczniejszych przygadanek i nieunieczenie powtarza przez całe lata najgłupsze jakieś porzekadła, bulgoce jakieś brednie, przekonany, że to najdowcipniejsze powiedzenia, jakie zna świat.

KIBIC–CYNIK

   O takim istnieje następująca opowieść: gracz zapowiada cztery piki, drugi gracz wola: contra! i w tejże samej chwili, tknięty apopleksją, wali się na podłogę z kartami w ręku. Konsternacja, rozpacz, przerażenie. Wszyscy milkną. Wtedy kibic pochyla się i powiada:
   — Zobaczmy, z czym to nieboszczyk dawał contrę na cztery piki?

KIBIC–FAŁSZYWY ŚWIADEK

   Indywiduum takie w razie sporu między graczami, wezwane na świadka, zawsze świadczy fałszywie, aby dolać oliwy do ognia i podtrzymać omdlewającą awanturę. Świadczy zazwyczaj na rzecz „swojego” gracza.

KIBIC–PLOTKARZ

   Typ rozpaczliwy, mąciwoda, z językiem długim jak u mrówkojada. Biega po mieście i opowiada, kto ile przegrał, jaka była awantura i zawsze prorokuje, że ktoś z grających źle skończy. Piątemu graczowi szepce do ucha, co mówili o nim czterej gracze po jego odejściu.

KIBIC–SKAŁA

   Taki potrafi siedzieć kamieniem przez wiele godzin i nawet trzęsienie ziemi nie da rnu rady. Nie poruszy się z miejsca, choć gracz ukrywa przed nim karty. Ogarnia go rozpacz, kiedy gra się kończy; wtedy z westchnieniem przechodzi do innego stolika.

KIBIC–DŻUMA

   Prawdę mówiąc, morowa dziewica, rozsiewająca dżumę, jest miłym wobec takiego dziewczątkiem. Tego kibica demon karty nienawidzi. Tam, gdzie on usiądzie, trawa nie porośnie; gracz nie ujrzy przez kilka godzin dobrej karty i łzawym wzrokiem spogląda na kibica, wskazując mu łagodnie drogę do diabła. Wtedy kibic–dżuma powiada:
   — Zaraz się panu odmieni!
   Kiedy jednak widzi nową zarazę w kartach, odsuwa się nieznacznie ku temu graczowi, co ma znakomitą kartę i szepce:
   — Widzi pan? Ledwiem usiadł!…
   Ale i ten gracz za chwilę pocznie płakać z rozpaczy.
   
   Odmian kibica jest kilka tysięcy, każda zaś ma w sobie cechy diabelskie. Wiedzą o tym ludzie, grający w brydża, i wyrywają sobie włosy z głowy, co jak wiadomo, mało pomaga. Wobec rozpowszechnienia się gry w brydża musi się jednak znaleźć jakiś środek na ukrócenie zuchwałości tych figur, coraz to straszliwszej. Gdyby nie zjadano ryb. ryby z czasem mogłyby zniszczyć świat. Ponieważ nie tępi się kibiców, zagłada świata może przyjść z tej strony. Przeto śmiem twierdzić, że nowy kodeks karny jest niekompletny i tak długo nie będzie doskonałym, jak długo nie będzie w nim ustępu wyraźnie napisanego:
   
   Kto pozbawi życia kibica środkiem gwałtownie lub też powolnie działającym, wolny jest od wszelkiej kary.
   
   Ulżyło mi!
   Jestem bowiem brydżysta, jak zresztą połowa literatury. A przekleństwo moje na tym polega, że gdyby tam, gdzie grają w brydża, było stu graczów i jeden tylko kibic — kibic ten z całą pewnością usiądzie przy mnie. W Zakopanem, gdzie jest dwudziestu brydżystów, a siedmiuset czterdziestu sześciu kibiców, na mnie zawsze przypada około trzystu.
   A powiadam wam, przyjaciele brydżyści: nie masz w całej Rzeczypospolitej kibiców straszliwszych, namiętniej—szych i wytrwalszych niźli tam.
   I pierwszy kibic, który padnie z ręki gracza, to będzie kibic zakopiański. A coś mi mówi, że to mnie uwieńczą jako tego, który zrobi dobry początek i zacznie wyzwalać ludzkość od plagi.

poprzedni Spis rozdziałów następny