Kornel Makuszyński


Kartki z kalendarza

  

V
ROZPORZĄDZENIE SZLACHETNEGO CZŁOWIEKA


   Przed niedawnym czasem wydal w Anglii lord kanclerz, czy jak tam się taki pryncypał od tych spraw nazywa niezwykłe rozporządzenie, o którym mało kto jeszcze słyszał. Szlachetny ten człowiek każe pilnie tego przestrzegać, by odtąd w teatrze nikt się nie ważył kpić z ludzi, którzy się jąkają. Szlachetny lord jest zdania, że udawanie jąkały należy do idiotycznie łatwych i irytujących kawałów aktorskich, że szanujący się autor dramatyczny nie powinien ratować ubóstwa swoich pomysłów figurą jąkającą się i że wreszcie żaden teatr nie powinien dopuszczać do rzeczy tak niepięknej, jaką są łatwe kpiny z kalectwa, któremu ten wyśmiewany biedak nie jest winien i któremu nie może zaradzić.
   Piękne to jest rozporządzenie, szlachetne i w dobroci swojej mądre; nawet w Anglii wydarzy się czasem człowiek czułego serca. Wśród rozmaitości z całego świata wyczytałem o tym z niejakim rozczuleniem, pomyślawszy, ile to krzywdy robi się w teatrze nie ze złego serca, tylko bezmyślnie, rozmaitym biednym ludziom. Z czasem zaczęło się to samo przez się naprawiać i rosnąca kultura dobrego smaku poczęła wykorzeniać zadawnione bzdury, którymi była wytapetowana każda pośledniejszego gatunku komedia. W polskiej fabryce takich komediasów była stale niezmienna recepta, wedle której bęcwał autor stwarzał swoje komediowe matoły. I tak: hrabia był zawsze „łysawy”, nie wymawiał litery „r”, zawsze miał długi, zawsze miał tabes i był bardzo głupi. Bóg raczy wiedzieć, dlaczego właśnie hrabia był tak ugarnirowany? Wszak Fredro był hrabią i Skarbek też był nienajgorszy, i ten, i ów. Ale to nic, hrabia musiał być idiota.
   Skończyło się z hrabiami, zaczęło się z teściową. Co te nieszczęsne kobiety wycierpiały, to przechodzi ludzkie wyobrażenie. Nie było takich wyzwisk, nie było takich ordynarności i nie było dość błazeństw, którymi by nic obsypano tej nieszczęsnej kobiety, nazwanej teściową. I za co? Za to, że miała córkę i wydała ją za maż za jakowegoś świszczypałę. Gdyby tak wziąć na rozum, to na dziesięć teściowych zawsze dziewięć ma rację, jeśli zamienione w tygrysy, z dzikim pomrukiem rzucają się na zięcia. Zięć jest to człowiek, który swojej teściowej życzy śmierci, wprawdzie lekkiej, ale za to szybkiej. Co ma robić taka nieszczęsna? Zbierała posag jak lichwiarz, szyła, prała, prasowała, płakała na weselu, uczyła niewinne dzieciątko, że nie taki diabeł straszny, jak to panny malują, nie spała, nie jadła i za to wszystko włóczyli ją po kiepskich farsach i po ponurych komediach, nurzali ją w dziegciu i oblepiali pierzem na pośmiewisko ludzkie. O biedna teściowo! Naprawdę mi pani żal. Niech szanowna pani i w moim imieniu zdzieli butem po łbie zięcia, kiedy zgrawszy się w karty, urżnięty przyjdzie do domu. Jeśli jest to autor, co komedie układa, należy bić często i mocniej.
   Wziął szlachetny lord w obronę jąkałów, może się znajdzie taki minister, co i nieszczęsną obroni teściową. Na wszelki wypadek lepiej by było, aby minister był kawalerem, żonaty bowiem będzie miał uprzedzenie. Na szczęście mało jest ministrów żonatych, dla rozsądnej bowiem teściowej taka posada bez gwarancji niewiele ma realnej wartości.
   Takim jąkałą z angielskiego teatru jest w polskim teatrze malarz, rzeźbiarz albo literat, jednym słowem, człowiek wolnego fachu. Chciałbym raz zobaczyć komedie, w której jeśli taki jest, żeby nie był pijany, żeby miał czysty kołnierzyk i żeby od bohatera komedii nie pożyczał pieniędzy. I po co się z tego śmiać? Tylko człowiek gruby i mało dowcipny śmieje się z kalectwa. Cóż winien jąkała — pyta angielski lord — że jest kaleką? Ha! Otóż jesteśmy blisko! Cóż winien jest malarz albo poeta, że przyrodzoną jego właściwością, której zwalczyć nie może, jest umiłowanie wina? Nie należy potępiać natury. O tym, że literat ma chorobliwy pociąg do alkoholu, należy mówić z powagą i rzewnym wzruszeniem, z braterska tkliwością, jak o wielkiej tajemnicy natury. Czy biedny literat może walczyć z czymś tak potężnym i groźnym, jak natura? Jako żywo! Nie tylko nie może, ale jako człowiek ponad ludzką miarę rozsądny, nigdy nawet nie próbował. Toteż będzie pił do skończenia świata, ściślej mówiąc — do wyczerpania kredytu, ale śmiać się z tego nie należy. To smutne.
   Rozsądny minister powinien w rzewnym piśmie, zwróconym do warszawskiego związku autorów dramatycznych, zwrócić uwagę na te i tym podobne niemiłe nieporozumienia, wynikające z zastarzałych nałogów myślenia. Nie kpić z kalectwa! Dlaczego na przykład w każdej słodko nudnej komedii wałęsa się po scenie ksiądz proboszcz i gada niewinne koszałki–opałki, i wygląda tak, jakby trzech zliczyć nie umiał? Każdy ksiądz albo co drugi umie przede wszystkim doskonale grać w bridge’a albo w preferansa i liczy tak, jak stary matematyk. Żart żartem, ile jednak jest księży dzielnych, mocnych ludzi, robiących wspaniale swoją społeczną robotę! A taki ksiądz w komedii pod psem to albo gada o kwiatach z pannami, albo o zołzach z dziedzicem. Ochrzcić jeszcze raz trzeba takiego autora, co nie zna innych księży, a jakby się przyszedł wyspowiadać, to mu należy dać po łbie za pokutę. Odpowiedni minister powinien sprawę tę uregulować.
   Wśród pajacowatych figur komediowych jest kilka takich, które powinny być objęte rozporządzeniem, zabraniającym wywlekania ich na scenę pod grozą kary uwięzienia do lat dwóch. Taką figurą jest „wujaszek” poczciwy z sumiastymi wąsami i rozmierzwioną czupryną, wujaszek, co się zawsze zjawia, aby za siostrzeńca zapłacić długi i sklecić jego małżeństwo z biedną, uroczą panienką. Jeśli takiego spotkam kiedy, to mu obedrę sumiaste wąsy, bo już dłużej nie wytrzymani. Z tym poczciwym wujaszkiem jest to szwindel na gruby kamień. Taki przede wszystkim albo sam jest kutwa, albo też sam wszystko przedtem puścił. Albo ma i nie da, albo nie ma i wtedy jest poczciwy, na ogół jednak są to stare, nieużyte, zapleśniałe pierniki. Naprawdę poczciwe są tylko ciotki. Ale te nigdy nie umierają.
   Osobnym rozporządzeniem należy usunąć z komedii sierdzistego ekonoma, bo taki strasznie krzyczy na scenie i nie pozwala ludziom się zdrzemnąć, dalej „starego rotmistrza”, bo już nie ma starych rotmistrzów, tylko młodzi generałowie, dalej zbankrutowanego dziedzica, bo cóż to za cymes, kiedy wszystkich „zbankrutowano”.
   Niechże jednak znajdzie się taki angielski lord, taki bardzo, bardzo dobry człowiek i niech pod grozą największych kar, do publicznej chłosty włącznie, zakaże kpić z najnieszczęśliwszej istoty na świecie bożym: ze starej panny. Mój Boże! Mówię poważnie, co komu zawiniła ta istota, której plugawe życie odjęło wszystko, odjąwszy jej miłość? Jakżeż łatwo kpić z nieszczęścia, a to przecież największe nieszczęście mieć serce ludzkie nalane krwią jak inne, patrzeć, jak ono więdnie, więdnie, więdnie, i czekać, czekać, czekać. Mieć młode, drgające usta, których nikt nigdy nie całuje… Mieć w sobie niezmierne pokłady miłości i patrzeć, jak je zasnuwa zgryzota i tęsknota, i rozpacz cicha, bezgłośna, mętna rozpacz…
   Przychodzi byle łapserdak, widzi oczy beznadziejnie patrzące, widzi pierś, co się zapada, widzi nędzę życia, co nie chce umrzeć, nadzieję, co sama sobie nie wierzy, widzi uśmiechnięty ból i nic z tego nie widzi… potem chwyta takie biedactwo za rzewne, sztukowane warkoczyki i ciągnie na scenę na pośmiewisko. O stara panno! Ja się nigdy wtedy nie śmieję i przyrzekam ci, biedna kobieto, że jeśli kiedy dopadnę takiego wesołka, co tak łatwo śmiech wyciska z jąkały, z głuchego albo z ciebie — gorzką ten człowiek będzie miał godzinę. Ty nigdy nie wyjdziesz za mąż, ale jemu będzie się zdawało, że jest żonaty, i będzie wył o zmiłowanie.

poprzedni Spis rozdziałów następny