Kornel Makuszyński


Kartki z kalendarza

  

VII
CUKRZYCA


   Dobrzy ludzie mają nieoczekiwane pomysły. Przyszła raz do mnie poważna matrona i powiada:
   — Panie! córka moja uciekła z oficerem!
    Pomyślałem, że zły to oficer, który ucieka, i do tego z taborem.
   — Cóż ja na to poradzę? — pytam.
   — Pan mi ją może wrócić! — powiada matrona.
   — Nie podobna! Ja się nie będę bił z oficerem o córkę pani!
   — Ależ nie! Niech pan tylko napisze list do mojej córki. Ja pisałam, ale mnie ona nie usłucha, ale jak pan napisze tak, jak to pan potrafi, to ona się rozpłacze i wróci.
   Długi czas nie mogłem się uspokoić po tej niezwykłej propozycji. Przejrzałem się w lustrze, chcąc ujrzeć tę świętą twarz, która tak wielkie budzi zaufanie u ludzi. Ujrzałem diabła!
   Może się jednak zdarzyć, że matrona w podeszłych latach i w srogim zmartwieniu wpadnie na lekko zwariowany pomysł, abym pisał rzewne listy od owcy do zbłąkanego jagnięcia. To trudno, kobiety myślą, że taki, co pisze, wszystko potrafi, nie miałem tedy wielkich pretensji do miłej osoby, która nie chciała, aby jej córka wstąpiła do armii w charakterze subalterna.
   A oto onegdaj przychodzi do mnie człowiek dostojny, właściciel wspaniałego nazwiska, mądry i roztropny statysta, i rzecze:
   — Panie! niech pan napisze felieton…
   — Mogę napisać felieton. A o czym?
   — O cukrze!
   Pomyślałem szybko, że ktoś z nas dwóch nagle zwariował, ale widocznie nie ja; obejrzałem się dokoła, czy widzę przedmioty w naturalnym ich kształcie; wszystko jest takie, jak było, tylko nagle dostojna głowa znakomitego męża przybrała kształt dziwnie stożkowaty i zmieniła się w głowę cukru, przybrawszy taki kształt, jaki głowom kapłanów swoich sztucznie nadawali Aztekowie. Głowa ta uśmiechnęła się do mnie słodko i powiada:
   — Tak! o cukrze…
   — Panie! — powiadam ja — wiem o tym, że cukru używa się do herbaty i nic o nim nie wiem więcej. Wiem, że człowiek, któremu na twarzy maluje się cierpienie, ten ma z pewnością cukrownię. Ale nic więcej. Wiem, że cukier robi się z wapna i kości…
   — Niezupełnie; właściwie to z buraków albo z trzciny cukrowej. Nie o to jednak idzie, aby pan znał sposób fabrykacji cukru, tylko o to, aby pan o nim napisał.
   — Po co?
   — Wszystko teraz będzie poświęcone wielkiej i świętej sprawie cukru. Musimy nim zalać świat, a każdy nam w tym musi pomóc, więc niech pan też coś napisze… Koniecznie musi być coś o cukrze! Wie pan, czym jest cukier?
   — Ha! — rzekłem.
   Dostojny człowiek pojął z mojej odpowiedzi, że wiem mało o tej sprawie.
   — Cukier — powiada — jest jednym z naszych największych bogactw narodowych; słodycz uśmiechu zagranicy w naszą stronę zależy od ilości ton eksportowanego cukru.
   — Jak się przedstawia polska hodowla cukru?
   — Chciał pan zapewne powiedzieć „produkcja”? Pod tym względem jesteśmy jedni z pierwszych na świecie.
   — Nadzwyczajne! jak można wycisnąć tyle słodyczy z narodu, który kwaśno myśli, gorzko się uśmiecha, czarno patrzy i pije ocet przy każdej sposobności?
   — Bo cukier wyciska się z buraków. Idzie właśnie o te buraki, aby je otoczyć opieką i aby opieką otoczyć cukier. Za funty cukru dostaje się funty angielskie. Polacy doskonale umieją fabrykować cukier, idzie więc o to, aby czynili to jeszcze intensywniej, pojąwszy, że w dziedzinie tej mogą się stać potęgą. Dlatego niech pan cośkolwiek o cukrze…
   — Kiedy ja nie znam żadnych cyfr!
   — Po co panu cyfry? Cyfry to wypiszemy my, a pan niech się do cukru uśmiechnie.
   — To co z tego będzie?
   — Wtedy się wszyscy do niego uśmiechną i może pojmą, że słodyczą naszego cukru można skusić Europę.
   — Tak, stare kokoty lubią słodycze…
   Oto piękna sprawa; sprowadzaj, człowieku nieszczęsny, cnototrawne córki i pisz o cukrze. Ciężką czasem służbę musi pełnić lekkie pióro…
   Zacząłem tedy rozmyślać poważnie o cukrze. Na myśl przychodziła mi tylko wenecka piosenka: „Bo miłość jest jak cukier, bo miłość jest jak miód”. Wpadłem więc na jenialkiewiczowski pomysł, aby te słowa drukować na pudełkach, w których się sprzedaje cukier, i w ten sposób zachęcać ludzi do jego spożywania. Okazałoby się to jednak mało pożyteczne; człowiek żonaty, do żywego oburzony haniebnym kłamstwem piosenki, jadłby raczej smołę, a nie kupiłby cukru.
   Rozmyślając o cukrze, zacząłem powoli poznawać jego wspaniałą rolę w życiu; nie mówiąc o tym, Że człowiek, nie jedzący cukru, sczezłby i zmarniał, boby miał wątłe kości i niemrawy mózg, należy pomyśleć, ile cukier wniósł słodyczy w literaturę, na ten przykład, ile stworzył metafor, ile pięknych osłodził powiedzeń.
   Przed wojną spożywali ludzie znacznie więcej cukru niż w czasie wojny i niż spożywają go dziś. Ileż słodyczy było wtedy w obejściu, ile słodkiego uśmiechu na twarzach. Do kobiety mówiło się; „O słodka moja!” — „Mój karmelku!” — odpowiadała ona.
   Śpiewało się w operetce: „Molly, moja Mulatko, o czekoladko!” — a w operze śpiewał Mario Cavaradossi o rękach Flory Tosci: „… O słodkie ręce, słodkie i niewinne, do uczynków miłosnych stworzone!” — O! w epoce dobrych czasów cukru, nawet ręce…
   W powieści stało czarne na białym:
   „— Arturze! — rzekła Elwira — miłość twoja napawa mnie słodyczą!
   „ — O, Elwiro! — mówił Artur — twoje usta są słodkie i twoje oczy słodko patrzą.
   „Wtedy Elwira zachwiała się jak trzcina cukrowa i spoczęła w jego ramionach. A on pil miód z jej różanych ust”.
   Czyż to nie piękne? A taki sam ustęp z owego czasu, kiedy podczas wojny ludzie gryźli rozpacz i sacharynę:
   „— Znowuś tu? — warknęła Bronka. — Czego się mnie czepiasz jak smoła?
   „Gorzki uśmiech wykrzywił jego twarz.
   „— Jesteś dziś jak lukrecja — zawył z goryczą. — Każde twoje słowo jest piołunem. Niech cię szlag trafi, jaszczurko!”
   Och! To wszystko dlatego, że ludzie nie mieli cukru.
   Podczas wojny ludzie byli bez werwy i bez fantazji; snuli się jak umierające muchy jesienne, robili gorzkie dowcipy, gryźli siebie i innych, mieli fałszywe orientacje polityczne i czegoś im ciągle było brak. Cukru, oczywiście! To, co przed wojną zdobywało się w miłości za dwa brylanty, można było łatwo nabyć za dwa funty cukru. Gorzkie życie jest nie do zniesienia, toteż cukier był marzeniem i niebiańską rozkoszą; zamyślony człowiek nagle się oblizywał jęzorem, bo przypominał sobie dobre czasy, kiedy miał cukru pod dostatkiem.
   Jak mądre narody ceniły ten biały diament nawet wtedy, kiedy go było wiele na świecie, można poznać z tego szczątkowego zabytku, jakim jest zamykana na klucz cukiernica. Tacy byli ludzie zachłanni na ten specjał, toteż się czasem zdarzało, że gość ukradł srebrną cukiernicę, nie dla srebra, oczywiście! tylko, by dostać się do cukru.
   Miłość swoją i szacunek dla tego cudownego środka odżywczego okazywano symbolicznie przez to, że cukru nie brało się rękoma, tylko za pomocą szczypczyków; gołą ręką można było brać w demokratycznych czasach nawet kotlet z półmiska, nawet guwernantkę można było uszczypnąć gołą ręką, ale z cukrem tego nikt czynić nie śmiał. Zabobonna ta cześć przetrwała do dziś i najgorzej wychowany człowiek, choć weźmie kostkę cukru palcami, to jednak, jakby pchnięty podświadomym szacunkiem dla cukru, włoży ją w szczypce i dopiero potem wpuści do filiżanki. Można to często zaobserwować na bankietach oficjalnych.
   O cukier wiodło się wojny domowe; uczciwa kucharka, choćby nigdy nie tknęła pieniędzy, zawsze kradnie cukier; jest bowiem w tej słodkiej substancji coś dziwnie pociągającego. Dobry ton od ulicy Zapiecek do Rybaków polega na tym, że gość na przyjęciu wkłada do szklanki dziesięć kawałków cukru. Gość w restauracji czasem tylko ukradnie srebrną łyżeczkę, podczas wojny zaś cukier kradł zawsze. „Mówię, bom smutny i sam pełen winy”.
   Już Araby robiły jakiś cukier w dziewiątym wieku; takie mądre to były Żydy i przemyślne i dlatego takie wojownicze i pełne fantazji. Polska fantazja także z cukru się wywodzi. Trochę i z wódki, ale z cukru przede wszystkim. Cukrem można zdobyć nie tylko człowieka, ale i wszelkie inne bydlę; do konia z wizytą idzie się zawsze x cukrem i wtedy z nim można wejść w komitywę. Daj Anglikowi cukru, a nawet z Anglikiem dojdziesz do ładu. Takie to niezmierne ma cukier zalety. Jest to substancja tajemnicza i z innych powodów; tajemnica polskiego cukru w tym leży, że polski cukier jest podobno droższy w miejscu swojego urodzenia niż za granicą. Jest to gorzka dola; ci, którzy go produkują i mówią o tym, płaczą. Każda głowa polskiego cukru jest pełna rozpaczy i kiwając się w żałości, woła:
   — Zaopiekujcie się mną! Pomóżcie mi osłodzić polskie życie! Dajcie mi żyć przede wszystkim!
   Po długich rozważaniach doszedłem do niebywałej konkluzji: oto życzę Polsce jednej choroby — cukrowej choroby. Niech się w niej nagromadzi niebywała ilość cukru, aby i dla nas wystarczyło i aby go niezliczonymi wagonami wywożono na cały świat. Jest to bowiem wielce dobroczynna choroba; mówił jeden dorożkarz o wódce, że „wódka gubi narody, ale pojedynczemu człowiekowi nie szkodzi!” Z cukrem jest odwrotnie; cukrowa choroba szkodzi pojedynczemu człowiekowi, a bogaci narody.
   W „Simplicissimusie” zrobiono raz taki dowcip:
   
   Dzieweczka całuje bankiera i woła z zachwytem:
   — Ach! jakie to słodkie!
   — Myślę sobie! — mówi bankier — osiem procentów cukru!

   
   Gdyby tak wielki, tłusty i gruby bankier Europy, całując polską dzieweczkę w cukrownię, zakrzyknął:
   — Ach, jakie to słodkie!
   — . Myślę sobie! — rzekłaby dzieweczka — sto procentów cukru!
   Miły ten obraz zachęca do żywej propagandy cukru; należy mu się dać rozplenić i zalać cały kraj, osłodzić jego słodycz. Na każdym kroku powinno się wspominać o cukrze. Ludzie w Polsce powinni się słodko uśmiechać do siebie; polemiści powinni cokolwiek ocukrzyć swoje paskudztwa; miłość powinna być słodka i wszystko powinno być pełne słodyczy. Nie powinno się mówić: „ty, barania głowo!” — tylko: „głowo cukru!”; do żony powinno się mówić nie: „ty maju, ty raju, ty wiosno!” — tylko: „ty mój buraku cukrowy!”, do teściowej: „ty rafinado!”
   Kończę, gdyż się obawiam cukrowej choroby. Ponieważ zaś piszę to w imię dobra publicznego, wielbiąc cukier, wiec mi pan minister skarbu raczy przebaczyć, że po takiej cukrzycy felietonowej wyjadę do Karlsbadu. Moje Żydy już tam są, biedne sieroty, bo beze mnie. Po tym felietonie zapyta mnie na dworcu w Karlsbadzie podejrzliwy Noah Piszczałka:
   — To pan teraz robi w cukrze? Nie wiedziałem! To pan prezes od cukrowników pewnie teraz robi poezje?

poprzedni Spis rozdziałów następny